Ośrodek Interwencji Kryzysowej zawieszony styczeń 2013
Artykuł umieszczony w kwartalniku Caritas 04.2008
„Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam”
Właśnie płaczę przerażona swoim życiem. Po raz kolejny zadaję sobie pytanie, dlaczego tak się stało? A przecież miało być inaczej. Patrzę w lustro i co widzę? Czy to ja która miała kiedyś lat 18 i mówiła że u mnie będzie inaczej. W domu rodzinnym też nie było ciekawie. Ojciec pił. Było nas jedenaścioro. Matka walczyła z rzeczywistością. Teraz ja z nią walczę…..
Dobrze, wiem ! Pan Jezus też za nas cierpiał. Wiele razy modlę się do Matki Bożej prosząc o wsparcie i pomoc abym podołała temu ciężarowi. Teraz mam jeszcze nowotwór. Jestem po mastectomii. Ile jeszcze ……..???? Muszę mieć nadzieję. Trzeba się jej uczyć. Muszę, czyli jej jeszcze nie mam. Ale idę dalej. Boże, jaka długa i mozolna jest droga do Ciebie.
CZY NIE BĘDZIESZ MIAŁ MNIE DOŚĆ Z TYMI MOIMI SKARGAMI?
Czy zdawało mi się tylko, że byłam kochana? Czy to mnie oszukano? Czy ja kogoś zawiodłam. Jestem teraz w Ośrodku Interwencji dla ofiar przemocy w Jasieńcu Iłżeckim Dolnym. Rozmawiam z ludźmi, którzy mi pomagają. Jestem i czuję się tu bezpieczna. Byłam jak niewolnica, poniżana, pluta, kopana, wyzywana.
Przecież on mnie kochał?!
Ciągle te pytania. Kiedy ich już nie będzie?
Nie wolno mi było widywać się z ludźmi, rodziną, byłam izolowana. Kiedy pojawił się nowotwór kupiłam komórkę i od tego czasu dopiero mogłam kontaktować się z ludźmi i rodziną. Wtedy może to śmieszne cieszyłam się w pewny sposób, że to otworzyło mi „furtkę”.
Ile to trwało? – 12 lat?! Tak długo? A może nie długo? Przecież inne mają jeszcze gorzej. Tak słyszałam od matek, które mieszkały tu, odeszły. Jedna tu pracuje. Nadal walczy z tą rzeczywistością. Ale ratunkiem dla niej jest to, że pracuje, ma swoje środki. Po wyjściu z Ośrodka Interwencji znalazła w kuchni zatrudnienie w tym domu. A ja? Boję się, że sobie nie poradzę?
Muszę kiedyś stąd wyjść. Jak to będzie? Czy mi się uda? Znowu te pytania !?
Byłam wykorzystywana seksualnie przez mojego męża. Karana w ten sposób, za to, gdy się buntowałam. Ze związku mam 5 dzieci. Patrzę na nie. Bardzo je kocham, ale zastanawiam się czy naprawdę to umiem. Przecież kiedyś też kochałam. Teraz siedzę nad brzegiem rzeki i płaczę……..
Doznałam nieczułości, mściwości. Wszystko miało być tak jak on sobie zażyczył. Ciągłe prowokacje, celowe wyjadanie dzieciom jedzenia, które kupiłam. Pieniędzy mi nie dawał. Chował je. Gdy teściowie szli spać, zaczynał pić alkohol. Tak, aby nikt nie widział. Bez świadków. Tylko dzieci i ja. Butelki były chowane w słomie, w garażu, w oborze i w ubraniach. Policja wiele razy przychodziła, na początku mi współczuli, później nie wierzyli. On wychodził w ich oczach dobrze, ja źle gdy się denerwowałam i krzyczałam podczas tych spotkań. Nie radziłam sobie,- wiem. On znów był górą. Nikt mi nie wierzył. Kurator napisała, że konflikty są na tle finansowym. Gdzie szukać ratunku!? Znów pytania,- może to rzeczywiście coś ze mną nie tak!? Może to ja rzeczywiście źle robię?! Matko Boża pomóż mi! Jestem tu od miesiąca patrzę na ludzi, którzy tu są, pracowników i mieszkańców. Tyle spraw, telefony każde inne. Ludzie są młodzi i starsi w moim wieku, ale w natłoku tych spraw mogę przyjść do nich i porozmawiać. Bardzo mnie to buduje. Pani psycholog taka szczuplutka, prac. socjalny jeszcze bardziej. Jak one sobie poradzą ze mną, innymi. I ja obok nich, za chwilę telefon, który je zgania na dół. Coś się tam dzieje. Ojej każdy chce mi pomóc. Pani dyrektor przychodzi co pewien czas i mówi: „ Jak się pani czuje? Pani J. wie pani, że będzie trudno”.
Myślę i mówię, że wiem, ale czy wiem? Jak może być trudniej, teraz nie mam krzyku, nikt mnie nie szarpie.
Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam. ……: „Proszę nie płakać albo nie, – proszę to robić, to też potrzebne. Razem z panią to będziemy robić. To nie bezsilność to budowanie nowych sił. Proszę wylać łzy i razem z nimi strach i lęk. Nie wolno się bać”:- słyszę.
Już się nie boję. Już teraz chcę być normalną rodziną, ale bez męża. Czy to jest normalna rodzina. Czyli jaka normalna, bez strachu. Dla mnie to jest normalna. Chcę mieć dom, biedny może być, ale nie w strachu.
J.Z.
…….
Pracuję w Domu Matki i Dziecka jako psycholog od niedawna. Staram się zrozumieć swoich podopiecznych i pomóc im. Lubię docierać „do wnętrza” i szukać odpowiedzi na znalezione rozterki, smutki i trudności. Ogromną radością jest dla mnie jeżeli uda mi się dotrzeć do problemu, a satysfakcją kiedy uda mi się go najszybciej rozwiązać. Cieszy mnie uśmiech i zadowolenie na twarzach matek. Nie jest to praca łatwa.
Czuję, że naprawdę jestem tu potrzebna. Nie zapominam wyrazu oczu tych matek. Widać jedno wielkie cierpienie, bezsilność i załamanie. Pewnie te oczy wypłakały niejednokrotnie morze łez. Spędziłyśmy wiele godzin na rozmowach. Dokładnie analizujemy ich sytuację, wytyczamy cele, jakie chcemy wspólnie osiągnąć by mogły normalnie żyć i funkcjonować. Kobiety wyrzucają z siebie wszystko to, co przez ponad ileś lat trzymają w sobie. Dostrzegają, że nie są same ze swoimi problemami, że mają w nas oparcie i zrozumienie. Wielką radością jest sam widok zmienionej twarzy, gdzie coraz częściej pojawia się uśmiech mimo wielu trosk, a moment, kiedy podchodzi ktoś i chwyta mnie za rękę i mówi „dziękuję” sprawia, że czuję, że znalazłam swoje miejsce.
Zadaje sobie pytanie co daje mi ta praca? W odpowiedzi czuję, że ogromną satysfakcję, wielką odpowiedzialność za wykonywanie swoich obowiązków i podejmowane decyzje. Cieszy mnie fakt, że pracując jako psycholog mogę w większym czy mniejszym stopniu pomagać innym.
Psycholog – Wioletta O.
Dom Matki i Dziecka w Jasieńcu …..
– co tak naprawdę daję mi praca w tym właśnie Domu???
Hmm dużo by mówić, pisać, a myśli najbardziej nieokiełznane i ciągłe o tym właśnie miejscu, a przede wszystkim o ludziach zamieszkujących tu…, a ja wśród nich…Hmm co ja tak naprawdę tu robię, jak się tu znalazłam i czy tak właśnie miało być? Teraz z perspektywy czasu jestem pewna, że wszystko jest po coś i ja także właśnie w tym miejscu miałam się znaleźć, szczególnie w tak trudnym dla mnie czasie. Tak na samo wspomnienie, sama nie wiem jak ogromnie trudny był to czas w moim życiu osobistym. Zawalił się wówczas mój dotychczas, wydawałoby się tak idealnie poukładany świat – niby super układający się świetnie wieloletni związek, bardzo dobra i na pozór satysfakcjonująca praca, mieszkanie w stolicy itd…. – jednak w pewnym momencie mój na pozór idealny świat można powiedzieć „zawalił się”, kiedy pewne sytuacje, ale też moje decyzje sprawiły, że straciłam wszystko, całą pewność siebie i wszystko, co wówczas miałam i czym tak naprawdę żyłam…tak miałam wtedy dość wszystkiego i choć starałam się uśmiechać i nie okazywać mojego bólu i cierpienia, wszystko było tylko pozorne…ale dość!!!Przyszedł jednak czas, kiedy powiedziałam sobie dość użalania się nad sobą, weź się w garść i wówczas właśnie przyszedł dzień, kiedy pojawiłam się pierwszy raz w Jasieńcu i jak widać nie był to ostatni raz, bo jestem tu już ponad 3 lata. I staram się, jak tylko potrafię na miarę swoich możliwości pomagać tym, którzy, tak naprawdę, tego oczekują i potrzebują. Żyje tym wszystkim, co się tu dzieje, czasami „łapię się” na ciągłym myśleniu i analizowaniu, co jeszcze mogę zrobić, jak pomóc, a czego też jeszcze nie zrobiłam. Sytuacja każdej z przebywających tu osób, jest tak bardzo różna, każdy człowiek jest tak inny, to jakby odrębny teatr rozgrywających się przeżyć, odczuć, wrażeń, ale też setki codziennych rozmów, telefonów, spotkań i potrzeb każdego z nich i nas, także pracujących tu osób. I także ja wśród tych kobiet i dzieci i stała obserwacja, ale także w pewnym sensie uczestniczenie w ich życiu. To jakby drugie życie obok. I najbardziej odczuwany ich lęk, strach, obawy, cierpienie, ból, rozdarcie, bezsilność i rozpoczynanie wszystkiego od początku z bagażem bolesnych doświadczeń. Tak nasuwają się też czasami pytania, czy w ogóle warto i co dalej, jak im pomóc? I wcale nie ukrywam, że są chwile, kiedy mam wszystkiego dosyć i najchętniej wyszłabym stąd i nigdy już nie wróciła, ale jestem przekonana, że to tylko chwilowe i bardzo ulotne uczucie, które zaraz minie. Tak wykrzyczę wówczas, czasami do współpracowników, a czasem bezpośrednio do p. dyrektor, która zawsze w takich sytuacjach, daje mi jeszcze więcej zadań i pracy, a ja sobie „pomarudzę” i swoje zrobię. Zapytacie dlaczego??Odpowiedź jest banalna i chyba jasna, przynajmniej dla mnie na pewno zwyczajnie ja po prostu, kocham to, co robię i chcę to robić dalej, bo wiem już co tzn. być gdzieś i robić coś „na siłę”. Kosztowało mnie to także wiele wyrzeczeń i sporów głównie z najbliższymi mi osobami i nadal, czasami „toczę” boje, ale dam radę, bo tego chcę ja i to jest dla mnie najważniejsze.
A ostateczną i chyba najważniejszą odpowiedzią i potwierdzeniem dla mnie samej na moje wątpliwości i pytania zawsze są te radosne oczy dzieci, mieszkańców Naszego Domu, czy też tak ciepły, uśmiech kobiet, które są obok i potrzebują NAS.
Prac. socjalny – Małgorzata. W.